Pijany radny PiS za kierownicą. Buta i arogancja nie pozwala mu zrzec się mandatu?

Artur Kwapiński z PiS, który w grudniu po pijaku doprowadził do wypadku, nie stracił pracy w biurze poselskim. Nadal jest też miejskim radnym, choć puławska PO domaga się, by samorządowiec złożył mandat – informuje Dziennik Wschodni.

Stołek dyrektora biura posła Krzysztofa Szulowskiego z PiS Artur Kwapiński stracił od razu po wypadku. Konsekwencji pijackiej szarzy miało być jednak więcej. Poseł Szulowski zapowiedział, że zwolni go z pracy. Do tej pory jednak tego nie zrobił. Powodem zwłoki jest zwolnienie lekarskie, na którym jest radny. W styczniu lekarz przedłużył radnemu zwolnienie o kolejny miesiąc. Dlatego wciąż nie można wręczyć wypowiedzenia.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Kwapiński narzeka na bóle kręgosłupa. “Miałem rezonans i trzy prześwietlenia, czeka mnie rehabilitacja” – mówi samorządowiec i wyjaśnia, że jego zwolnienie lekarskie jest oznaczone dwójką. “A to oznacza, że mogę chodzić” – tłumaczy, odnosząc się do zarzutów, m.in. ze strony radnego Pawła Maja, który wytknął mu, że pojawił się studiu TVP Lublin.

Tymczasem zarząd puławskiej PO domaga się, by Artur Kwapiński zrzekł się mandatu radnego „w trybie natychmiastowym”. Jak przekonują, radny podważył zaufanie mieszkańców Puław i nie jest w stanie prawidłowo wykonywać swoich obowiązków.

Sam Kwapiński podkreśla, że decyzji jeszcze nie podjął. Czeka na wyrok Sądu Rejonowego. “Czyn z artykułu 178, paragraf 1, zagrożony jest karą grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat dwóch” – informuje Grzegorz Kwit, szef puławskiej prokuratury.

Za jazdę pod wpływem alkoholu grozi także zakaz prowadzenia pojazdów od 3 do 15 lat oraz świadczenie pieniężne w wysokości minimum 5 tys. zł. Pierwsza rozprawa odbędzie się na początku marca.

Źródło: Dziennik wschodni