MEN Anny Zalewskiej przejdzie do historii jako resort papierowych wyliczeń. jak donosi portal OKO.press 5 proc. podwyżka obiecana nauczycielom wyniesie de facto 3,7 proc. w skali roku, a po odliczeniu inflacji zjedzie do poziomu 1,4 proc. W nauczycielskich portfelach pieniędzy nie tylko nie będzie więcej, ale może ich wręcz ubyć. Bo MEN wyciął dodatki socjalne z Karty Nauczyciela.

Sejm uchwalił ustawę budżetową, w której uwzględniono pierwszą transzę podwyżek dla nauczycieli. Podczas inauguracji roku szkolnego 2017/2018 premier Beata Szydło w towarzystwie minister Anny Zalewskiej zapowiedziała 15 proc. wzrost płac w oświacie najbliższych trzech latach (2018–2020). Co rok uposażenie zasadnicze ma podnosić się o 5 proc. To pierwsza podwyżka dla nauczycieli od 2012 roku, kiedy rząd PO-PSL zatrzymał falę podwyżek rozpoczętą w 2008 roku. Wtedy w ciągu pięciu lat pensje nauczycieli wzrosły w sumie o 44 proc.

Reklamy

Problem w tym, że nauczyciele mogą liczyć na wzrost płac dopiero od 1 kwietnia 2018. W skali roku podwyżka wyniesie nie 5 proc. lecz 3,7 proc. Odliczając inflację, która w projektowanym budżecie szacowana jest na 2,3 proc. (w 2017 r. według GUS średnia inflacja utrzymywała się na poziomie 2 proc.), otrzymamy groszową podwyżkę na poziomie 1,4 proc.

Niestety portfele niektórych nauczycieli wręcz trochę się odchudzą, bo MEN wyciął z Karty Nauczyciela dodatki socjalne, które były rekompensatą niskich płac. To wszystko oznacza, że podwyżki dla budżetu państwa są niemal bezkosztowe. Kwota, którą przeznaczono na podwyżki wynosi bowiem 25 250 tys. zł, czyli mniej niż promil z 43 miliardów subwencji na oświatę (dokładnie 0,06 proc.).

Źródło: OKO.press

Poprzedni artykułPiSowska władza zabrania lekcji historii w muzeum II wojny światowej. Szokujący list nauczyciela
Następny artykułSkandal.Rozbita limuzyna Szydło nie miała ubezpieczenia