Ustawa o elektromobilności to bubel, ale prezydent Duda i tak ją podpisał

Milion samochodów elektrycznych do 2025 roku to mrzonki – uważają eksperci. Rozwój rynku samochodów elektrycznych w Polsce stoi na razie pod wielkiem znakiem zapytania.

Szeroko reklamowana przez PiS ustawa o elektromobilności nic w tej kwestii nie zmienia. Jeszcze wiele lat potrwa, zanim Polacy przesiądą się do samochodów z napędem na prąd. Powodem jest brak zachęt finansowych do zakupu. Pozorne ulgi, wprowadzane przez ustawę nie zachęcają do zakupu.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


3 razy drożej niż zwykły samochód

Przepisy ustawy to między innymi bardzo niewielkie ulgi na zakup samochodów, zwolnienie ich z opłat za parkowanie czy większe odpisy amortyzacyjne. Problem jednak leży w zupełnie innym miejscu. Komunikacja elektryczna rozwija się dynamicznie tylko w tych krajach, które wprowadziły dopłaty do zakupu, jak na przykład w Norwegii. Wszystko z powodu bardzo wysokiej ceny zakupu. Renault Zoe, czyli mały samochód miejski rozmiarów Clio, kosztuje blisko 150 tysięcy złotych. Dla osób indywidualnych to kwota nadal zbyt duża.

Strefy czystego powietrza to fikcja

Ustawa o elektromobilności wprowadza możliwość tworzenia tzw. stref czystego powietrza z ograniczonym wjazdem dla klasycznych aut spalinowych. W rzeczywistości takie strefy niewiele zmieniają dla jakości powietrza w mieście, zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy do czynienia ze smogiem. Spaliny nie zatrzymają się przecież na granicy strefy a różnica dla mieszkańców będzie polegać głównie na mniejszym hałasie, więc raczej będą to strefy wyciszone.

Ładowanie ale dla kogo?

Dzisiaj w Polsce działa kilkadziesiąt stacji ładowania dużej mocy, które pozwalają naładować samochód w czasie od 15 do 30 minut. Według rządowego projektu ma ich powstać 400. Do tego 6000 tak zwanych wolnych ładowarek. Państwowe koncerny energetyczne przygotowują się do tych projektów i wkrótce zapewne rozpoczną kosztowne inwestycje. Tylko znowu problem leży zupełnie gdzie indziej. Ładowarki muszą być zlokalizowane przede wszystkim w miejscu zamieszkania posiadaczy aut elektrycznych. A wiec na osiedlach, w garażach. Przy wolnym ładowaniu z sieci typowy samochód potrzebuje aż 16 godzin do zapełnienia akumulatorów.

źródło: Money.pl