Szokujące! Jak PiS w 3 lata zgonił 25% polskich hodowców-rolników.

“Za rządów Prawa i Sprawiedliwości zlikwidowano ponad jedną czwartą (prawie 28%) wszystkich polskich gospodarstw hodujących świnie — wynika z odpowiedzi udzielonej przez Ministerstwo Rolnictwa. Głównym beneficjentem są zagraniczne koncerny przejmujące polską produkcję wieprzowiny.” czytamy w szokującym materiale, zamieszczonym na jednym z blogów. Przytaczamy najbardziej poruszające fragmenty.

Polskie rolnictwo jest konsekwentnie niszczone. “W wyniku rosnącej presji cenowej, administracyjnego nękania, uciążliwych przepisów i urzędniczej bezkarności tylko w tym roku do rezygnacji z hodowli trzody chlewnej zostało zmuszonych już 28 tys. polskich gospodarstw.”

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


“Dotychczasowe doświadczenie uczy, że polityka likwidacji rodzinnych gospodarstw wprowadzana jest w życie z niezwykłą gorliwością i determinacją. Rolnik, u którego służby weterynaryjne wykryją ASF, nie ma prawa do żadnej weryfikacji, a co za tym idzie, odwołania się od ich werdyktu. Próbka, którą weterynarze pobierają od padłej świni nie jest w żaden sposób znakowana. Nie sporządza się żadnego protokołu z jej pobrania. Wkładana jest do zwykłego spożywczego woreczka, wiązanego na palcu. Nie ma żadnych plomb. Następnie przekazywana jest osobie, która się nie legitymuje, zabiera go i odjeżdża w nieznanym kierunku — relacjonuje Dawid Szypulski, hodowca z Dawidów w powiecie parczewskim, u którego wykryto ASF — Gdy kolega spytał, czy on również może sobie wykroić kontrpróbę i wysłać do innego laboratorium, odpowiedziano mu, żeby sobie odkrajał i wysyłał, gdzie chce, a wiążącym wynikiem i tak będzie tylko ten, który przyjdzie z Puław (jedynego w Polsce laboratorium badającego ASF). Dla kontrastu, gdy po uboju świń przyjechała firma utylizacyjna zabrać elementy produkcyjne, które mogły mieć kontakt ze skażonym stadem, czyli coś, co ma o wiele mniejsze znaczenie, wówczas spisano raport, kierowca się wylegitymował, spisany został numer rejestracyjny, wszystko odbyło się pod nadzorem Inspekcji Weterynaryjnej, ładunek został zaplombowany i odjechał pod nadzorem policji. Do jakich patologii doprowadza taka sytuacja, mieszkańcy powiatu parczewskiego przekonali się we wrześniu 2018, gdy jeden z weterynarzy zatrudnionych przez Powiatową Inspekcję Weterynarii przez pomyłkę dodzwonił się do lokalnego dziennikarza, zamiast do rolnika o tym samym nazwisku. Dialog, który miał wtedy miejsce, przebiegał następująco:

Weterynarz.: Dzień dobry, Artur K…n się kłania, szefuniu. Mamy uwalnianie gminy w tej chwili z tej zapowietrzonej strefy i mam u pana krew pobrać. Podłożyć od kogoś, czy będziemy się szarpać?

Andrzej Dejneka (dziennikarz): Nie bardzo rozumiem.

Weterynarz.: No wezmę od kogoś i podam jako próbkę od pańskiej świni. Czy przyjeżdżać i pobierać krew?

AD.: Wie pan z kim pan rozmawia?

Weterynarz.: Pan Dejneka?

AD.: No.

Weterynarz.: Nie z Piech?

AD.: Nie, nie, nie. Ze Wspólnoty proszę pana.

Weterynarz.: Aaaaaaaaaa. Przepraszam.

AD: Nie ma za co. Bardzo ciekawie pan powiedział. Do widzenia.” 

 

Cały tekst znajduje się tutaj