Zbrojna interwencja Turcji na terenach przygranicznych Syrii, która nastąpiła tuż po deklaracji D. Trumpa o wycofaniu ostatnich żołnierzy amerykańskich z tego rejonu, może sprowokować kolejną falę uchodźców do Europy.

Ludność cywilna w strefie działań armii tureckiej będzie bowiem opuszczać terytoria objęte konfliktem w obawie o swoje życie. W dodatku Turcja grozi, że jeżeli jej działania zbrojne spotkają się z jakimiś reperkusjami politycznymi bądź gospodarczymi ze strony Zachodu, otworzy swoje granice dla uchodźców chcących dostać się do Europy (dotyczy to także tysięcy uciekinierów wegetujących w obozach po stronie tureckiej). Jest prawie pewne, że sytuacja ta grozi nie tylko pogłębieniem kryzysu humanitarnego u granic Europy, ale także przenikaniem na nasz kontynent bojowników islamskich.

Reklamy

Trudno zaprzeczyć faktowi, że pierwsze duże fale uchodźców były spowodowane interwencjami zbrojnymi Zachodu najpierw w Afganistanie, później w Iraku. Ich skutkiem była intensyfikacja działań terrorystycznych islamskich ugrupowań zbrojnych, przeciwnych zachodniej agresji militarnej i cywilizacyjnej, sięgająca od Indonezji po państwa Afryki Środkowej i Zachodniej. Nie bez znaczenia dla popularności takiego „ruchu odmowy” była przeszłość kolonialna wielu uczestników międzynarodowych sił interwencyjnych, a także nadzieje wielkich koncernów powiązanych z politykami na wejście w posiadanie nowych rynków i bogactw naturalnych, np. ropy w Iraku (dała się na to niegdyś skusić także Polska, godząc się na objęcie dowództwa w strefie środkowego Iraku).

Prezydent USA G.W. Bush  nazwał nawet bezsensownie interwencję Zachodu na Bl. Wschodzie krucjatą (trudno o większą prowokację wobec świata islamskiego). Przełom w tragedii uchodźców stanowiła jednak tzw. wiosna arabska, której chronologię warto prześledzić, aby zrozumieć rolę jaką odegrał w niej Zachód, a zwłaszcza, w początkowej fazie, Francja. Ruch ten zaczął się ona od fali protestów w Tunezji po tym jak 17 grudnia 2010 r. bezrobotny sprzedawca uliczny podpalił się w proteście przeciwko brakowi perspektyw poprawy swojej sytuacji życiowej. Do Tunisu udała się wówczas w tajemnicy francuska minister spraw wewnętrznych Michele Alliot-Marie, oferując prezydentowi Tunezji francuską pomoc zbrojną przeciwko demonstrantom, jako że paryski establishment czerpał ze współpracy z tym państwem olbrzymie korzyści.

Sprawa dostała się jednak do mediów wywołując olbrzymie oburzenie społeczne, co zmusiło prezydenta N. Sarkozy’ego do oficjalnego odcięcia się od poparcia dla tunezyjskiego przywódcy Zajn al.-Abidin in Alego, który niedługo później został obalony. Tak zapoczątkowany ruch protestu zaczął rozlewać się na inne kraje arabskie, w tym byłe francuskie kolonie i terytoria zależne (m. in. Algieria, Maroko, Liban, Syria). Jeszcze ciekawiej wyglądała rewolucja w Libii. Płk Kaddafi kontrolował bowiem do pewnego momentu rozwój sytuacji w swoim kraju, pomimo międzynarodowej krytyki jego reżimu. Miarka przebrała się jednak, gdy wobec ataków ze strony władz francuskich ujawnił, że przekazał duże środki na kampanię wyborczą Sarkozy’ego, a tu taka niewdzięczność.  Wściekły prezydent Francji stanął wówczas na czele międzynarodowej koalicji interweniującej w Libii, w rezultacie czego ośmiomiesięczna wojna domowa zakończyła się śmiercią Kaddafiego (Sarkozy i tak przegrał kolejne wybory, a walki w Libii trwają do dzisiaj).

Ochocza interwencja Zachodu w krajach arabskich, dla jednych dla demokracji i zachodnich wartości, dla drugich w pogoni za pieniędzmi, dla trzecich w nadziei na nowe wpływy polityczne nie uwzględniała jednak jednego: społeczeństwa arabskie mają swoją kulturę i tradycję, a granice pomiędzy nimi zostały wykreślone sztucznie, często przy pomocy linijki, pomiędzy państwami kolonialnymi, bez względu na podziały religijne, kulturowe, plemienne i rodowe, ciągle tam bardzo silne. Rozpętały się więc wojny domowe, konflikty religijne, ekstremizmy wszelakiej postaci. Do zachodniego mieszania w tym tyglu dołączyła ochoczo Rosja. Ofiarami takich działań stali się natomiast zwykli ludzie, którzy potracili domy, bliskich, pracę, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa.  Dziesiątki tysięcy uchodźców utonęło w Morzu Śródziemnym próbując dostać się do strefy normalności. Za chwilę, po tym co dzieje się w Syrii, może dojść do kolejnego eksodusu, ale najpierw do eksterminacji Kurdów, do niedawna sojuszników USA. Tymczasem D. Trump agituje już za nowym konfliktem na Bl. Wschodzie. Tym razem z Iranem, z którym zerwał bez jasnego uzasadnienia dokonane wcześniej uzgodnienia dotyczące rezygnacji przez Teheran z programu atomowego w zamian za zniesienie sankcji.

Prezydent USA buduje mur na granicy z Meksykiem przed uchodźcami z Ameryki Łacińskiej, których uważa za zagrożenie dla swojego kraju, lecz zdaje się nie obchodzić go to, co może jeszcze czekać Europę, z którą rozpoczyna zresztą wojnę celną.

źródło: Facebook

Poprzedni artykułSmutek na Nowogrodzkiej, Senat dla opozycji?
Następny artykułPodejrzany majątek ministra finansów. CBA znalazło dowody, że kłamie?