Ziobro atakuje Vegę. Ulubione “dziennikarki” prokuratury uderzają w reżysera

Seks afera podkarpacka

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


W piątek do kin wejdzie nowy film Partyka Vegi. Opowiada on o wzorowanej na prawdziwych wydarzeniach historii skorumpowanego policjanta CBŚP z Rzeszowa. Policjant miał ochraniać i kontrolować seksbiznes braci R. z Podkarpacia.

Jedna kwestia wciąż zastanawia – czy istniały nagrania klientów z ukrytych kamer w agencjach braci R. Zdaniem prokuratury takich taśm nigdy nie było. Jednak dwa lata temu jedną z nich miał zdobyć ówczesny agent CBA. Według nieoficjalnych informacji miało być aż 4 tys. nagrań z wizyt w agencjach braci R.

Temat podkarpackiej seksafery podjął reżyser Patryk Vega. Jak twierdzi, historię zdokumentował od strony policji, służb, świata przestępczego, właścicieli klubów i dziewczyn, które w nich pracowały.

Vega zapewnił nas, że jest w posiadaniu „ogromnej ilości niepublikowanych materiałów audio-wideo, również tych, na których ludzie uprawiają seks”. Nie zdradził, kto jest na nagraniach, ani skąd je ma.

Nieoficjalnie ustaliliśmy, że prokuratura przesłuchała w charakterze świadków braci R. oraz Daniela Ś. Zaprzeczyli, by Vega miał taśmy, bo – jak przekonują – nikogo nie nagrywano. „Rzeczpospolitej” udało się dotrzeć do osób z otoczenia braci R. – Aleks i Żenia podpisali niezwykle intratną umowę z Vegą, mają pod swoim nazwiskiem mówić pikantne rzeczy o prowadzeniu agencji i że Vega może o nich opowiadać każde świństwo – opowiada źródło.

Ekspolicjant Daniel Ś. jako podejrzany w śledztwie może bezkarnie kłamać. Jeden z braci R. ma status „małego świadka koronnego”. Obaj R. zostali skazani w 2018 r. za zeznania obciążające policjantów CBŚP. Gdyby teraz, dwa lata po wyroku, przypomniał sobie, że w agencjach jednak nagrywano klientów, nie tylko poszedłby siedzieć, ale i naraziłby się na odszkodowania i pozwy.

Źródło: rp.pl