Ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie, Georgette Mosbacher w jednym z wywiadów delikatnie skrytykowała postępowanie polskich władz wobec społeczności LGBT.
Spowodowało to falę ataków na Mosbacher ze strony polityków PiS i popierających rząd publicystów. Dość powiedzieć, że ambasador została wezwana na „dywanik” do warszawskiego MSZ. Najpierw odwołał zaplanowane wcześniej spotkanie minister Zbigniew Rau, później spotkał się z nią urzędnik w randze wiceministra. Takie działanie w dyplomacji nie jest przypadkiem i nie mogło ujść uwadze postronnych obserwatorów.
Świadczy o tym, że dla potrzeb polityki wewnętrznej, PiS jest skłonny poświecić relacje z USA. Chyba ostatnim poważnym partnerem, który pozostał obecnej władzy.
– Tego rodzaju nieporozumienia trzeba wyjaśniać w Waszyngtonie, nie w Warszawie. Wzywanie ambasadora głównego sojusznika do MSZ to albo sygnał chęci osłabienia sojuszu, albo dyplomatyczna gafa. Obstawiam to drugie – skomentował całą sytuację na Twitterze Dariusz Rosati, dawny minister spraw zagranicznych.
Tego rodzaju nieporozumienia trzeba wyjaśniać w Waszyngtonie, nie w Warszawie. Wzywanie ambasadora głównego sojusznika do MSZ to albo sygnał chęci osłabienia sojuszu albo dyplomatyczna gafa.
Obstawiam to drugie. https://t.co/I2BkX7VGIn— Dariusz Rosati (@DariuszRosati) October 3, 2020
– Tak czy tak na Kremlu szampan (a nie tylko szampanskoe!) otwierają – dodał Jan Vincent Rostowski.
Tak czy tak na Kremlu szampan (a nie tylko szampanskoe!) otwierają.☹️ https://t.co/WLIR4HXHWh
— JanVincent-Rostowski (@janrostowski) October 3, 2020