Ludwik Dorn, niegdyś „trzeci bliźniak”, bliski współpracownik Lecha i Jarosława Kaczyńskich, stał się jednym z najprzenikliwszych krytyków PiS. Nic zresztą dziwnego, zna przecież to środowisko od podszewki.
W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” starał się wytłumaczyć, dlaczego mimo że ewidentnie PiS słabnie w sondażach, to poparcie dla opozycji rośnie w sposób niezadawalający.
– Nie ma przesunięć z elektoratu PiS do elektoratu opozycji i dlatego PiS słabnie, opozycja nie rośnie. Dlaczego? Co sprawia, że głosujemy? Dwa czynniki emocjonalne – nadzieja i strach – stwierdza Dorn.
– Dla mnie istotne jest jedno – pokazanie wyborcom, że nie musicie się opozycji bać, że z jej rządami nie wiąże się koniecznie bezradność, chaos czy, jakby powiedział Kaczyński, imposybilizm, że nie stworzymy rządu albo stworzymy jakiś rząd pokraczny, któremu nóżki i rączki będą się rozjeżdżały, bo będzie zajęty wewnętrznymi konfliktami i przetargami międzypartyjnymi. Bo to jest realny lęk – zauważa były polityk PiS.
– Dlaczego nie powstanie zbierająca się raz albo dwa razy w miesiącu konwencja opozycyjna? Zbiera się w sali kolumnowej, odbywa się dziesięciogodzinna debata, partie opozycyjne prezentują swoje stanowiska opinii publicznej i sobie, także spierając się ze sobą, pokazując, gdzie możliwe jest ustalenie wspólnej linii, a gdzie nie. To by dało wyborcom poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie nie zawieszało naturalnej rywalizacji politycznej, która musi mieć miejsce – dodaje.
– Co może być receptą na to? Pokazanie, że mamy kandydata na premiera – przekonuje Dorn.