Inflacja pustoszy nasze domowe budżety. Z miesiąca na miesiąc potężnieje, sięgając w listopadzie 7,7 proc. Zapewne na początku roku, a więc już za dosłownie parę tygodni, sięgnie 10 proc.
Rząd jednak zamiast działać, ucieka się do propagandy. Żywcem przeniesionej z lat 70. XX wieku.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
– Sytuacja Polski jest bardzo dobra. Najlepsza od czasów rozbiorów. Jeśli ktoś kwestionuje cud gospodarczy w Polsce, niech pokaże drugi kraj, który ma lepsze warunki – opowiada Adam Glapiński, szef Narodowego Banku Polskiego.
– Mam nieodparte wrażenie, że zachwyceni swoimi dawnymi sukcesami rządowi specjaliści od PR sami siebie przekonali, że nie ma takiej sprawy, której nie są w stanie wytłumaczyć tak, by ludzie to kupili. A to oznacza, że oderwali się od rzeczywistości. Bo akurat w sprawie inflacji to nie działa. Do spin doktorów chyba nie dociera, że ludzie mają proste sposoby weryfikacji tego, co się dzieje – komentuje rządową narreację ekonomista prof. Witold Orłowski.
– Nieodparte są skojarzenia z późną epoką Gierka. Satyryk Zenon Laskowik mówił, że musi iść do okulisty, bo co innego widzi, co innego słyszy – dodaje Orłowski w rozmowie z naTemat.
Źródło: naTemat