Kaczyński potrzebował zrzucić z siebie winę. I głowa ministra poleciała

Michał Szułdrzyński na łamach „Rzeczpospolitej” zdradza kulisy, w jakich dochodzi do dymisji ministrów w rządzie PiS. Nie, nie odchodzą wtedy, kiedy jasno widać ich nieudolność. To zresztą nie jest możliwe, bo z powodu nieudolności musieliby odejść chyba wszyscy ministrowie. A i sam premier nie utrzymałby się na stanowisku.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


– PiS decyduje się na dymisje tylko wtedy, gdy szuka kozła ofiarnego w sprawie, jaka w jego własnej ocenie może mu politycznie zaszkodzić – zauważa dziennikarz.

– Minister rolnictwa Henryk Kowalczyk jednak musiał odejść, bo nie potrafił przekonująco zrzucić winy na kogoś innego. […] Kowalczyk odpowiedzialność za sytuację z ukraińskim zbożem zalewającym polski rynek próbował zrzucić też na Brukselę. I również nieudolnie. Dlatego winę zrzucono w końcu na niego. I jego obciąży gniew rolników – dodaje Szułdrzyński.

No, ale z drugiej strony Kowalczykowi krzywda się nie stała. Stracił co prawda resort rolnictwa, ale dalej pozostaje wicepremierem. – To doświadczony polityk, jego dymisja ze stanowiska ministra rolnictwa nie oznacza, że brak mu kompetencji – powiedział w Radiu Plus rzecznik rządu Piotr Müller.