Wczoraj widzieliśmy początek wielkiej zmiany w polskiej polityce. PiS znalazł się w głębokiej defensywie. Klęska zajrzała im po prostu w oczy. A to wszystko dzięki marszowi 4 czerwca, który zorganizował Donald Tusk.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
– Marsz 4 czerwca będzie teraz wielkim kłopotem dla obozu rządzącego – zauważa Michał Szułdrzyński na łamach „Rzeczpospolitej”. – PiS nazwało wiec 4 czerwca marszem nienawiści, przygotowało spot, w którym straszyło zdjęciami z obozu Auschwitz, apelując, by nie brać udział w marszu – dodaje dziennikarz.
– Telewizja Publiczna nie transmitowała marszu, pokazując jakieś komiczne zdjęcia ministrów ze zjazdu kół gospodyń wiejskich albo festynu kucharskiego. Inkrustowała to wypowiedziami komentatorów, którzy ziali nienawiścią do Tuska i jego wyborców – przypomina publicysta.
I w efekcie ponad 500 tysięcy ludzi wyszło na ulicę Warszawy. – Wbrew tym atakom marsz się odbył i był frekwencyjnym sukcesem. Gdy relacjonowałem go, przemierzając ulice stolicy, nie mogłem sobie przypomnieć porównywalnych tłumów rozciągniętych na tak wielkim obszarze – pisze Szułdrzyński.
Tak naprawdę wczorajszy marsz to symbol nieuchronnie nadciągającej politycznej zmiany. PiS – jeśli dotychczas jeszcze się łudził – to teraz już wie, że przegra.