Mariusz Błaszczak, człowiek, który bez wahania obwinia wszystkich o wszystko, jeśli tylko nie wpisują się w jego wizję świata, po raz kolejny pokazał, że nie ma granic w swojej retoryce. W najnowszej odsłonie swojego krucjaty przeciwko „barbarzyńcom”, jak ich sam określa, czyli ludziom sprzeciwiającym się kłamstwom smoleńskim, wygłosił następujące słowa: „Nie zgadzamy się na draństwo, z jakim mamy do czynienia co miesiąc. Jest obrażany śp. prezydent Lech Kaczyński. To jest niedopuszczalne”.
Barbarzyńcy, mówi Błaszczak, to ci, którzy mają czelność wyrażać wątpliwości, podważać pisowskie wersje i głośno mówić, że nie wszystko, co krzyczy PiS z pomników i trybun, jest prawdą. „To, co tu się dzieje każdego 10 dnia miesiąca, to jest przejaw barbarzyństwa” – wykrzykuje z podniesionym głosem Błaszczak, oskarżając tych, którzy odważą się kwestionować comiesięczne rytuały politycznych manifestacji pod hasłem „prawda smoleńska”.
Prawda jednak ma to do siebie, że nie boi się pytań. Tylko że Błaszczak i jego kompani woleliby, żeby pytań nie było. A kto pyta, ten barbarzyńca, bo przecież w ich oczach „prawda smoleńska” to nie temat do dyskusji, to dogmat. I każdy, kto się temu sprzeciwia, według Błaszczaka, jest niegodny, jest zagrożeniem, jest właśnie… barbarzyńcą.
Ale czy to nie Błaszczak i jego świta prowadzą prawdziwe „barbarzyństwo” polegające na zamknięciu ust, kneblowaniu i wmawianiu wszystkim, że tylko oni znają prawdę? Twierdzenia takie jak jego to tylko kolejne przejawy strachu przed upadkiem.