Kiedy PiS zaczyna odczuwać niepokój, nagle orientują się, że towarzystwo przyjaciela Putina z Węgier staje się całkiem przytulne. A przecież przez lata próbowali nam wmówić, że są antyrosyjscy, że jedynym celem ich polityki jest trzymanie Rosji na dystans. Cóż, kiedy sprawy nie idą po ich myśli, strach zagląda w oczy, a na horyzoncie majaczą wybory, pojawia się pokusa ucieczki do swojego starego kumpla z Budapesztu – Viktora Orbána. Bo przecież lepiej schronić się w cieniu tych, którzy doskonale wiedzą, jak utrzymać władzę, niezależnie od moralnych skrupułów.
Nie od dziś wiadomo, że Węgry pod rządami Orbána zbliżyły się do Rosji w sposób budzący zdziwienie, a czasem nawet niedowierzanie w Europie. A jednak to właśnie tam ciągnie polityków PiS, kiedy świat zaczyna się walić. Gdy w Polsce zaczynają drżeć przed kolejnymi porażkami, uciekają do kraju, który kwitnie dzięki handlowym i politycznym umowom z Rosją. Kiedy Orbán broni rosyjskich interesów w Europie, a sankcje nałożone na Kreml komentuje z powątpiewaniem, pisowcy witają to z cichym aplauzem. Dlaczego? Bo czują, że bliskość Węgier to nie tylko geograficzna wygoda, ale także mentalna ucieczka w stronę autorytaryzmu, który tak bardzo kochają.
Orbán to wzór dla PiS-u: pogarda dla opozycji, atakowanie sądownictwa, podporządkowywanie sobie mediów – brzmi znajomo? To jak podręcznik działania dla Jarosława Kaczyńskiego i jego drużyny. Nic dziwnego, że kiedy w Polsce grunt pali im się pod nogami, wybierają Węgry jako bezpieczną przystań. To tak, jakby szukać azylu u najbliższego sprzymierzeńca w czasach kryzysu – a że ten sprzymierzeniec to de facto sojusznik Putina? Cóż, moralne dylematy najwyraźniej przestają mieć znaczenie, kiedy chodzi o przetrwanie w polityce.
Nie zapominajmy jednak, że to te same Węgry, które systematycznie blokują unijne sankcje na Rosję, które wyciągają rękę do Kremla, kiedy Europa stara się zacieśnić krąg wokół Moskwy. A PiS, zamiast głośno potępić Orbána, woli utrzymywać bliskie relacje. W końcu, w obliczu strachu, każdy szuka schronienia tam, gdzie czuje się bezpiecznie – a co lepszego niż kraj, który zmiata problemy pod dywan i kokietuje rosyjskiego dyktatora?
Gdy zagrożenie nadciąga, pisowcy uciekają do swojego bratniego autorytarnego reżimu na Węgrzech. Bo jak się okazuje, kiedy strach zajrzy w oczy, nawet polityka „antyrosyjska” może okazać się zaskakująco elastyczna. Węgry stają się dla nich oazą, miejscem, gdzie mogą złapać oddech, schować się przed odpowiedzialnością i zaszyć w cieniu Orbána, który przecież doskonale rozumie, jak radzić sobie z wściekłą opozycją i niewygodnymi pytaniami ze strony społeczeństwa.
Węgry – kraj, gdzie strach ma swoje granice. Granice autorytarnej wygody, za którymi PiS czuje się jak u siebie w domu.
