Prezydent Andrzej Duda, najwyraźniej spragniony międzynarodowej atencji, postanowił zdobyć bilet na wiecznie słoneczną Florydę i spotkanie z amerykańskim prezydentem elektem — Donaldem Trumpem. Z wyjazdu wyszła jedna wielka klapa.
Samolot gotowy, ekipa zebrana, koszule wyprasowane. Miało być tak pięknie a wyszło wielkie nic.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Pomysł podobno wyszedł z inspiracji Marcina Mastalerka, popularnie nazywanego „wiceprezydentem” w PiS-owskich kuluarach. Mastalerek, szepczący Duda o „wielkiej szansie” ponownego zabłyśnięcia przy byłym prezydencie USA, z pewnością uznał to za świetną okazję do przypomnienia o Dudzie, skoro w kraju już dawno stracił rezon.
Dodatkowy akcent humorystyczny tej eskapadzie nadał Dominik Tarczyński, który, uparcie starając się być na czasie, pragnął stać się gwiazdą obok Trumpa i Dudy. Jak na prawdziwego „fachowca” przystało, postanowił wtrącić się do całego przedsięwzięcia z nadzieją, że Trump i jego otoczenie z łatwością da się nabrać na urok polskiego polityka.
Ale ludzie Trumpa, znani z dość surowego podejścia i twardej oceny rzeczywistości, nie dali się nabrać na tanie zagrywki Tarczyńskiego. Prezydent elekt USA szybko dał do zrozumienia przez swoją ekipę, że widok Dudy na jego podwórku nie wchodzi w grę. Duda, zapewne liczący na kolejne „historyczne zdjęcie”, nie dostrzega jednak, że dla Trumpa jest po prostu nikim.
Był? Już wrócił? pic.twitter.com/me9lPLFp03
— Maximus Decimus (@maximuss_12345) November 9, 2024