Na Marszu Niepodległości nie spalono ani nie podeptano ani jednej rosyjskiej flagi

Marsz Niepodległości przeszedł ulicami stolicy, ale ten selektywnie rozumiany „patriotyzm” nie obejmował rosyjskich flag w płomieniach ani żadnych widocznych gestów sprzeciwu wobec Rosji. Zamiast tego, uczestnicy zdawali się upatrywać zagrożenia głównie w Unii Europejskiej. Co to za patrioci? Czyżby jakieś prorosyjskie środowiska, którym nie po drodze z Europą, a wręcz przeciwnie – marzy im się odbudowa Układu Warszawskiego?

To, że niektórzy skupili się na krytykowaniu Zachodu, może jedynie zastanawiać. W dzisiejszym świecie, gdzie agresja Rosji na Ukrainę odbija się echem na każdym kontynencie, każdy rozsądny obywatel oczekiwałby, że symbole rosyjskie będą pierwszymi, które spłoną. A jednak, nad morzem czerwono-białych flag zabrakło choćby jednego aktu sprzeciwu wobec imperialnych zapędów Rosji.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Wielu obserwatorów pyta, co motywuje tych ludzi, by krzyczeć przeciw Unii Europejskiej – tej samej Unii, która wsparła Polskę na drodze do demokratycznych wartości i ekonomicznego dobrobytu? Cóż, może dla niektórych „patriotyzm” polega na przymykaniu oka na realne zagrożenie ze wschodu, byle tylko pielęgnować stare, prorosyjskie sentymenty.

Czy to naprawdę jest Marsz Niepodległości, jeśli uczestnicy ignorują agresora stojącego na granicy i wybierają za cel instytucję, która od dekad wspiera polską suwerenność i rozwój? Taki „patriotyzm” bardziej przypomina gest ukłonu w stronę dawnego protektora zza Buga niż rzeczywisty wyraz troski o niepodległość Polski.