Jesień 2006 roku przyniosła jedną z najbardziej bulwersujących afer w historii polskich służb specjalnych. Pod pretekstem fałszywego zagrożenia życia dla Zbigniewa Ziobry służby specjalne rozpoczęły szeroko zakrojoną akcję podsłuchową, wymierzoną nie w przestępców czy terrorystów, lecz… dziennikarzy. W tle tych działań znajdowały się ambicje polityczne i chęć pełnej kontroli nad przekazem medialnym, które w późniejszych latach przerodziły się w znacznie bardziej wyrafinowany system nacisków finansowych na środowisko dziennikarskie.
Według doniesień medialnych, cała operacja rozpoczęła się na podstawie rzekomej informacji o planach zamachu na Zbigniewa Ziobrę, ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Źródła bliskie służbom twierdzą, że zagrożenie zostało celowo wyolbrzymione, a być może nawet całkowicie wymyślone, by uzasadnić uruchomienie działań operacyjnych na masową skalę. W rezultacie służby, zamiast skupić się na ochronie bezpieczeństwa państwa, rozpoczęły inwigilację co najmniej 10 dziennikarzy, którzy pisali krytyczne materiały na temat działań rządu PiS.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Służby specjalne stosowały wobec dziennikarzy:
- Podsłuchy telefonów komórkowych, monitorując ich rozmowy prywatne i zawodowe.
- Pobieranie danych billingowych, aby śledzić kontakty dziennikarzy i ich źródła informacji.
- Śledzenie i zbieranie materiałów operacyjnych, które mogłyby być użyte do ich zdyskredytowania.
Celem tych działań było nie tylko ustalenie, skąd dziennikarze czerpią informacje, ale także zastraszenie środowiska medialnego i próba zablokowania krytycznych publikacji. W 2007 roku, po przejęciu władzy przez Platformę Obywatelską, sprawa podsłuchów została nagłośniona. Jednak mimo oburzenia opinii publicznej, prokuratura – choć wszczęła postępowanie – szybko je umorzyła. Powodem miał być brak wystarczających dowodów na przestępstwo, co było szeroko krytykowane jako unikanie politycznie niewygodnych rozliczeń.
Umarzając sprawę, prokuratura pozostawiła jednak otwarte pytania o to, kto dokładnie zlecił inwigilację i jakie były prawdziwe motywy tych działań. Dla Zbigniewa Ziobry było to de facto zielone światło do dalszego eksperymentowania z metodami nacisku na środowiska medialne.
Afera podsłuchowa z 2006 roku mogła okazać się dla Ziobry lekcją i inspiracją. Gdy powrócił do władzy w 2015 roku, zaczął stosować bardziej subtelne, ale równie skuteczne metody nacisku na media. W miejsce podsłuchów i inwigilacji, które budziły oburzenie społeczne, pojawił się system finansowego wpływu na redakcje:
- Reklamy i ogłoszenia ze spółek Skarbu Państwa, które zaczęły trafiać niemal wyłącznie do prorządowych mediów.
- Dotacje i granty z ministerstw, kierowane do wybranych redakcji w zamian za lojalność wobec władzy.
- Pozwy i procesy sądowe wobec niezależnych dziennikarzy, którzy krytykowali Ziobrę i jego współpracowników
Dzięki tym działaniom Ziobro zbudował system nacisku, który nie tylko zniechęcał media do krytyki, ale także sprawiał, że wiele redakcji uzależniało się finansowo od państwowych środków.
Afera podsłuchowa z 2006 roku była nie tylko jednym z największych skandali dotyczących nadużywania władzy przez służby specjalne, ale także zapowiedzią przyszłych działań Zbigniewa Ziobry wobec wolnych mediów. Wykorzystanie służb do inwigilacji dziennikarzy i zastraszania krytycznych głosów było początkiem procesu, który dziś przyjmuje bardziej wysublimowane formy – od nacisków finansowych po procesy sądowe.
Powrót do tamtej sprawy jest konieczny, by rozliczyć nie tylko tych, którzy nadużywali władzy, ale także by uświadomić opinii publicznej, jak łatwo władza może wykorzystać instytucje państwowe do tłumienia niezależności mediów. W demokratycznym państwie takie praktyki powinny być nie tylko piętnowane, ale i skutecznie uniemożliwiane w przyszłości.