Karol Nawrocki – dotychczas mało znana postać spoza wąskiego grona historycznych pasjonatów – nagle wyrósł na kandydata PiS w wyścigu o fotel prezydenta. Problem w tym, że nawet w samej partii coraz więcej osób zadaje sobie pytanie: czemu Kaczyński wpadł na ten pomysł? Wizerunek Nawrockiego, kojarzony bardziej z mrocznymi opowieściami o gangsterach i prostytutkach niż z charyzmatycznym liderem, już teraz budzi kontrowersje. A gdy dodamy do tego wewnętrzne konflikty w partii, zaczyna to wyglądać jak idealny przepis na katastrofę.
Nie jest tajemnicą, że Karol Nawrocki nie jest ani powszechnie znany, ani szczególnie lubiany nawet w PiS. Jego kandydatura to klasyczny przykład myślenia życzeniowego Kaczyńskiego, który uznał, że historią i narracją o „walce o prawdę” da się zbudować lidera na miarę prezydentury. Niestety, Nawrocki nie tylko nie porywa tłumów, ale wręcz budzi obawy – szczególnie wśród działaczy partyjnych, którzy woleliby inwestować w kogoś bardziej przewidywalnego i mniej… kontrowersyjnego.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Bo jak wyjaśnić wyborcom, że kandydat na prezydenta PiS kojarzony jest z „ciemną stroną” działalności IPN, gdzie aż roi się od plotek o wyciekach, szemranych powiązaniach i politycznych gierkach? Nawet w partii słychać głosy, że Nawrocki to ryzyko, na które PiS – po ostatnich porażkach – nie może sobie pozwolić.
W tej sytuacji na horyzoncie pojawia się Przemysław Czarnek. W porównaniu z Nawrockim to postać, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Kontrowersyjny minister edukacji to ulubieniec konserwatywnego skrzydła PiS, który bez wahania rzuca granatami ideologicznymi, polaryzując opinię publiczną. W partii mówi się coraz głośniej, że Czarnek byłby znacznie groźniejszym kandydatem dla Trzaskowskiego – bo potrafi przyciągnąć uwagę, mobilizować twardy elektorat i uderzać w czułe punkty rywali.
Problem w tym, że Czarnek, jak to Czarnek, przyciąga nie tylko uwagę, ale i skandale. Jego kandydatura to także ryzyko, bo choć może zmobilizować konserwatystów, równie skutecznie odstraszy centrowych wyborców. Niemniej jednak, w PiS zaczyna narastać przekonanie, że jeśli partia chce walczyć o prezydenturę, potrzebuje kandydata z „mięśniami”, a nie muzealnika.
W tle tej walki toczy się jeszcze inny pojedynek – Mateusz Morawiecki robi wszystko, by utrzymać swoją pozycję i nie pozwolić konserwatywnemu skrzydłu przejąć inicjatywy. Premier marzy o prezydenturze, a kandydatura Nawrockiego czy Czarnka to dla niego jak drzazga pod paznokciem. Z jednej strony, Morawiecki próbuje zachować twarz w partii, z drugiej – musi zmagać się z narastającą presją na jego własne odstawienie na boczny tor.
Nie jest tajemnicą, że dla wielu w PiS Morawiecki to ciało obce – technokrata, który nigdy nie wpasował się w „stary” PiS i którego słabnąca pozycja po ostatnich wyborach staje się coraz bardziej widoczna. W tej sytuacji premier robi, co może, by zablokować potencjalne kandydatury Czarnka czy Nawrockiego, bo wie, że one oznaczałyby koniec jego marzeń o prezydenturze.