Marsz zorganizowany przez Prawo i Sprawiedliwość (PiS) 25 maja 2025 roku w Warszawie, zaledwie kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich, został przedstawiony przez Jarosława Kaczyńskiego jako „akt lojalności wobec suwerennej Polski”.
W komentarzu dla Telewizji wPolsce24 prezes PiS mówił o wolności, „prawdziwej demokracji” i rozwoju gospodarczym, sugerując, że poparcie dla jego partii i kandydata Karola Nawrockiego to wyraz patriotyzmu. Jednak krytyczna analiza tego wydarzenia ujawnia, że marsz był raczej cyniczną próbą mobilizacji elektoratu w obliczu słabych wyników wyborczych, a hasła o „lojalności wobec Polski” maskują polityczne interesy PiS, Kaczyńskiego i Nawrockiego, które mają niewiele wspólnego z dobrem kraju.
Słowa Kaczyńskiego o „prawdziwej demokracji” brzmią jak ponury żart w kontekście działań PiS w ostatnich latach. Rządy tej partii w okresie 2015–2023 były naznaczone systematycznym podkopywaniem fundamentów demokratycznego państwa. Reforma sądownictwa, która podporządkowała wymiar sprawiedliwości politykom, oraz przejęcie mediów publicznych, takich jak TVP, przekształconych w narzędzie propagandy, to tylko niektóre przykłady. Kaczyński, nazywając obecną demokrację „walczącą”, zdaje się ignorować fakt, że to jego partia przez lata prowadziła wojnę z niezależnymi instytucjami, co wywołało konflikt z Unią Europejską i krytykę międzynarodowych organizacji, takich jak Amnesty International. W świetle tych wydarzeń jego deklaracje o wolności i suwerenności brzmią jak puste slogany, mające na celu przykrycie autorytarnych zapędów PiS.
Marsz, w którym wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób, był ewidentnie elementem kampanii wyborczej Karola Nawrockiego, kandydata PiS na prezydenta. Nawrocki, historyk i były prezes IPN, zdobył w pierwszej turze wyborów zaledwie 16,83% głosów w Gdańsku, przegrywając z Rafałem Trzaskowskim (43,33%). Jego słaby wynik w rodzinnym mieście, gdzie w dzielnicy Siedlce osiągnął tylko 19,4% poparcia, świadczy o braku zaufania lokalnej społeczności. Nie jest to zaskoczeniem, biorąc pod uwagę kontrowersje wokół jego osoby, takie jak afera związana z zakupem mieszkania od starszego mężczyzny, co wywołało podejrzenia o nieetyczne działania. Nawrocki, mimo prób oczyszczenia wizerunku, nie zdołał przekonać wyborców, że jest kandydatem niezależnym – jego ścisłe powiązania z PiS oraz polaryzujące wypowiedzi, w tym krytyka imigrantów i polityki klimatycznej UE, tylko pogłębiły nieufność.
Kaczyński, przedstawiając marsz jako wyraz troski o „los każdej polskiej rodziny”, po raz kolejny ucieka się do populistycznej retoryki, która ma na celu podzielić społeczeństwo na „prawdziwych Polaków” i „uprzywilejowane elity”. Taka narracja jest charakterystyczna dla PiS, ale ignoruje realne problemy, z jakimi borykają się Polacy. Prezes partii mówił o doganianiu Europy Zachodniej pod względem poziomu życia, jednak dane gospodarcze z 2025 roku pokazują, że Polska, mimo wzrostu PKB, wciąż zmaga się z rosnącą inflacją i nierównościami społecznymi. Programy socjalne PiS, takie jak 500+, choć popularne, nie rozwiązały strukturalnych problemów, a ich finansowanie doprowadziło do wzrostu zadłużenia publicznego. W tym kontekście wizja „rozwijającej się Polski” według Kaczyńskiego wydaje się oderwana od rzeczywistości.
Marsz 25 maja był więc bardziej manifestacją politycznej desperacji niż autentycznym wyrazem patriotyzmu. PiS, Kaczyński i Nawrocki wykorzystali hasła o suwerenności i wolności, by zamaskować swoje niepowodzenia – zarówno w kampanii wyborczej, jak i w rządzeniu krajem. Słaby wynik Nawrockiego w Gdańsku, gdzie mieszkańcy „wiedzą, co słyszeli”, jak zauważył premier Tusk, pokazuje, że Polacy coraz mniej dają się nabrać na populistyczne triki PiS. Marsz, zamiast zjednoczyć społeczeństwo, tylko podkreślił podziały, które partia Kaczyńskiego od lat pogłębia, stawiając partyjne interesy ponad dobrem Polski.