Niedziela ma być dniem wolnym, przeznaczonym na odpoczynek i dla rodziny. Ale nie dla kontrolerów Państwowej Inspekcji Pracy, których Marlena Maląg, nieudolna minister pracy, chce wysłać do roboty.
Być może dają o sobie znać prowincjonalne korzenie minister. Gdy była dyrektorem szkoły, miała problemy z przestrzeganiem prawa pracy. Jakie? “Jak ustalił Dziennik Gazeta Prawna, Marlena Maląg jako dyrektor liceum zawierała umowy o pracę na czas określony. A zgodnie z art. 251 k.p. (w brzmieniu sprzed 22 lutego 2016 r.) zawarcie kolejnej takiej umowy było równoznaczne z zawarciem bezterminowego kontraktu, jeżeli poprzednio strony dwukrotnie zawarły umowę terminową na następujące po sobie okresy, a przerwa między rozwiązaniem poprzedniej a nawiązaniem kolejnej umowy nie przekroczyła jednego miesiąca. Według informacji DGP Marlena Maląg jako pracodawca zawierała kolejne takie kontrakty (trzeci i następne) bez zachowania co najmniej miesięcznej przerwy. Przeprowadzone od czerwca 2019 r. kontrole Państwowej Inspekcji Pracy potwierdziły, że w okresie sprawowania przez nią funkcji dyrektora LO złamany został wspomniany art. 251 k.p. PIP ustaliła, że łącznie takie naruszenie przepisu dotyczyło 12 pracowników”
Teraz Maląg … chce zmuszać kontrolerów PiP do pracy w dni wolne. Po co? Może to z zemsty za tamtą kontrolę w szkole?
Maląg najwyraźniej nie rozumie też skąd bierze się dobrobyt i pieniądze, które dostaje w postaci sowitej pensji. Otóż wytłumaczymy pani minister: z pracy. Więc jeśli ktoś chce w niedzielę pracować i korzysta z przepisów prawa, to nie ma ani pani ani żaden inny pisowski kacyk prawa mu tego zabraniać.
Może czas wrócić do swojej małej miejscowości i zająć się sprawami, na których się pani zna, pani Maląg?