Potężny gej.
Mija 15 lat od afery bombowej w Warszawie. Alarmy ogłoszono na dwa dni przed wyborami prezydenckimi, w których o wygraną ubiegał się ówczesny prezydent stolicy – Lech Kaczyński.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Za bombami, które okazały się atrapą, stał tajemniczy „Gejbomber”. Przypomnijmy – z kawiarenki internetowej wysłano wówczas mail pt. „Kaczyński=wojna”.
Za bombami miały stać nieznane nikomu organizacje Silny Pedał i Gay Power. To właśnie afera z gejem zamachowcem dała wygraną Kaczyńskiemu.
Mimo upływu 15 lat sprawcy tamtych alarmów nie odnaleziono. Natomiast bliskie PiS media, które wówczas nakręcały aferę i kreowały Kaczyńskiego na męża stanu… milczą.
Jedynym pokrzywdzonym pozostał pan Roman W., właściciel klubu dla homoseksualistów. To jego pisowska prokuratura podejrzewała i za pomocą mediów kreowała na podejrzanego.
– Tak. Zatrzymano mnie w piątek o siódmej rano. Znowu było 12 godzin przesłuchania. Okazano mnie właścicielowi kawiarenki internetowej, z której wysłano zawiadomienie o podłożeniu atrap, ale mnie nie rozpoznał. Zresztą nie jestem podobny do osoby ze zdjęcia zrobionego w tej kawiarni. Przywieziono też jakiegoś człowieka z aresztu. Ten powiedział, że mnie zna. Że chwaliłem mu się, że chcę podłożyć atrapy. Podobno poznał nas ze sobą jakiś „Mutant”, który potem zginął w akcji w Magdalence. Cała ta historia to jakiś koszmar – mówił pan Roman.
Źródło: Gazeta.pl