Historia mrożąca krew w żyłach. Koronawirus sparaliżował polski system opieki zdrowotnej

Jeden z internautów portalu Wykop opisał swoją historię z zachorowaniem na koronawirusa. Okazuje się, że system opieki zdrowotnej kompletnie nie działa. PiS doprowadził go do kompletnej ruiny i paraliżu.

Dzień 1

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Zbigniew się przeziębił. Kaszel, 37,8°. Dostał L4.

Dzień 6

Po kilku dniach utrata węchu i lekkie duszności. Kaszel mocny. W dodatku kilka osób, z którymi był kontakt mają to samo. Czy można dostać test na Covid-19? Nie, można więcej L4.

Dzień 8

Zbigniew wsiadł w samochód, zrobił test za 350zł, podał wszystkie dane. Następnego dnia wynik pozytywny. Laboratorium ma obowiązek przekazać wynik z danymi do Sanepidu, ale na wszelki wypadek sugerują samodzielny kontakt.

Zbigniew zadzwonił do Sanepidu, tam coś zapisują, ale odbijają piłeczkę, że od 15 września zmienione zasady, zajmuje się tym lekarz rodzinny. “Proszę podać PESEL domowników. Będzie kwarantanna”. Zbigniew podaje PESEL żony Grażyny. Żadnych innych danych nie chcą. Lekarka POZ właśnie wróciła z urlopu, nic nie wie.

Dzień 9

Jakoś nie ma tego wyniku pozytywnego w systemie, ani nie ma izolacji (oficjalnie). Po telefonie na infolinię pacjent.gov.pl okazuje się, żeby jakikolwiek tok miała sprawa, trzeba się udać do szpitala zakaźnego. Nie poinformował o tym ani Sanepid, ani lekarz POZ. Lekarz na infolinii mógłby sprawdzić status kwarantanny i rejestracji pozytywnego wyniku w systemie, ale oczywiście chwilowo nie ma dostępu. Dzwonić o innej godzinie, może konto innego lekarza będzie akurat miało dostęp.

Oczywiście każdy telefon to próby odbijania piłeczki w innym kierunku, nie wspominając o 15 minutach wiszenia na słuchawce, aż ktoś odbierze.

Dzień 10

Godzina telefonów do szpitala, w końcu odbiera ochroniarz. “Nikt nie przyjmie, w szpitalu jest remont jeszcze przez dwa dni. Działa tylko namiot z wymazami”.

Dwoje członków rodziny Zbigniewa (nie domownicy) z objawami udaje się na test do miejskiego namiotu przy szpitalu zakaźnym. Oczywiście na godzinę 9:00 zapisanych jest 50 osób. Wszyscy w kolejce do testu tłoczą się w wąskim przesmyku i korytarzu niczym na porannym boardingu Wizzair do Doncaster-Sheffield, raźno pokasłując w maseczki.

Dzień 11

Rodzina: dwa kolejne testy pozytywne. W sprawie izolacji/kwarantanny nikt się nie kontaktuje. Trzeba iść do szpitala na badanie, tam dopiero decydują o izolacji. W końcu jednak okazuje się, że panie z Sanepidu ręcznie wpiszą dane do systemu i będzie izolacja dla członków rodziny. Zbigniew wciąż nie ma izolacji, Grażyna kwarantanny (oficjalnie).

Jako że szpital w mieście nie działa, trzeba się udać do sąsiedniego miasta na badanie, które zdecyduje o toku sprawy, w tym o izolacji. Tylko trzeba skierowanie od lekarza POZ. Lekarz POZ wystawia e-skierowanie, cudo istniejące od stycznia. Szpital nie umie obsługiwać e-skierowań. Prosi o skierowanie mailem. Lekarka nie umie wysyłać maili. Może wydrukować, tylko ktoś musi po to przyjść.

W międzyczasie 12 innych członków rodziny ma objawy.

Zbigniew na razie spędził 8 godzin wisząc na telefonie, i oficjalnie izolacji wciąż nie ma.

To wszystko dzieje się teraz na Śląsku. Nie wiem jak reszta kraju. Wnioskuję, że te 1500 zarejestrowanych zakażeń dziennie to osoby o największej sile woli, samozaparciu i środkach finansowych. Żeby zostać zbadanym, wypada mieć dostęp do internetu, nieograniczony czas na prowadzenie rozmów telefonicznych, i najlepiej 350-550zł na własny test, gdyż bardzo niechętnie lekarze skierowują.

źródło: Wykop.pl