“Mein kampf” Jarosława Kaczyńskiego. Autobiografia szefa PiS z 2016 r. dowodzi, że jest zwolennikiem dyktatury i państwa koncesyjnego

Mało znana prawda o poglądach Kaczyńskiego.

Rzadko się zdarza, aby czynny polityk i to jeszcze do tego sprawujący władzę napisał autobiografię, nie będącą dziełem specjalistów od wizerunku. Tak stało się w 2016 r.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Popularny żart głosi iż autententyczność autorstwa Jarosława Kaczyńskiego potwierdza przede wszystkim nieczytelny tytuł „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC”, będący zaprzeczeniem wszelkich zasad komercji.

Książka mimo, że na pewno nie jest w 100 proc. szczera zapewne stanowi najlepszy na dziś materiał na zrozumienie Jarosława Kaczyńskiego jako polityka i człowieka. Opisuje pierwszą dekadę Polski po transformacji ustrojowej, z punktu widzenia człowieka, który odniósł największy polityczny sukces po 1989 r.

Zwolennik dyktatury i koncesji

Od lat trwają dyskusje, czy Jarosław Kaczyński jest demokratą o skłonnościach etatystycznych, czy populistą o ciągotach autorytarnych.

Ta książka, z kilku, na pozór błahych cytatów, pozwala wyrobić sobie zdanie.

„Pracowaliśmy nad programem jeszcze w maju 1986 roku, między innymi w mieszkaniu Olszewskiego na Saskiej Kępie. Akurat mijało sześćdziesiąt lat od zamachu majowego. Zaczęliśmy się spierać w kwestii jego oceny. Jan był przeciwko zamachowi, a ja i Leszek (choć nie jestem pewny) — za. Mecenas naprawdę się zaperzył, ta sprawa była dla niego ciągle ważna. My się trochę śmialiśmy, ale twardo broniliśmy swojego zdania. Wyszliśmy w środku nocy niby w zgodzie, ale nie bez napięcia” – napisał Kaczyński.

Zamach majowy z 1926 r. doprowadził, w prostej linii do katastrofy Polski i utraty niepodległości na ponad 50 lat. Do tego dochodzi minimum 379 ofiar walk, a następnie tysiące represjonowanych za rządów sanacji. Symbolem dyktatury Piłsudskiego i jego następców stał się obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej, przez który przewinęło się około 3 tys. przeciwników reżymu.

Stosunkowo łagodny stosunek do sanacji, kompletny brak rozrachunku za zmarnowane lata i stracone państwo wynika bezpośrednio z okupacji sowieckiej, niemieckiej, a następnie ponownie sowieckiej. Po prostu na tym tle sanacja wyraźnie zyskała.

Oficjalne przyznanie się do poparcia dla wprowadzenia wojskowej dyktatury, w ustach najbardziej wpływowego polskiego polityka, musi budzić obawy.

Dużo mówi też o poglądach Kaczyńskiego fragment, w którym dokonał, mimochodem oceny wprowadzenia koncesji na system paliw.  „Wymieniając skład rządu, pominęła (Hanna Suchocka – red.) jednak Adama Glapińskiego jako ministra handlu zagranicznego. Kiedy podniosłem tę sprawę, stwierdziła, że nie mogą się na niego zgodzić ze względu na jego błędne decyzje odnoszące się do sprawy paliw. (…) Były też koncesje na import paliwa. Gdybyśmy ich nie wprowadzili, tania ropa z Białorusi zmusiłaby do zamknięcia płockiej Petrochemii.”

Właśnie wówczas stworzono korupcyjny mechanizm koncesyjny, który doprowadził do stworzenia bezpieczniackich firm paliwowych zarabiających setki milionów nowych złotych, korumpujących tak pracowników państwowych rafinerii, jak również politycznych decydentów.

Właśnie lewe pieniądze z paliw (dostaw surowców do państwowych rafinerii), będą stabilizować Polską politykę przez kolejne lata.

Oczywiście decyzja Suchockiej o nie wzięciu do rządu Glapińskiego miała podłoże polityczne, niemerytoryczne. Żaden kolejny rząd nie zlikwidował, ani nie zmienił skutecznie korupcyjnego systemu. Do dziś jest on najłatwiejszym sposobem na zarobienie milionów złotych. Obecnie dzięki oszustwom na VAT.

Ukryte cele

Widać, że pisząc książkę Kaczyński się cenzurował. Próżno szukać tutaj prawdziwej kuchni politycznej. Mamy jej tylko okruchy.

Po prostu – zgodnie ze słynną radą „żelaznego” kanclerza Otto von Bismarca, ludziom nie powinno się serwować wiedzy z tego jak się robi kiełbasy i politykę. Posiadanie tej wiedzy utrudnia bowiem konsumpcję “produktu”.

Książka jest swoistym hołdem złożonym przez Jarosława nieżyjącemu bratu, Lechowi. Miał on być faktycznie kierującym związkiem zawodowym „Solidarność”, a także błyskotliwym analitykiem politycznym.

„Gdyby nie mój śp. brat, cały ten nurt, który się przeciwstawiał postkomunizmowi by nie powstał. Wtedy były trzy siły polityczne, które się liczyły: Kościół, Solidarność i Lech Wałęsa, i głównie elity warszawsko-krakowskie, które później powoływały UD i UW. Jeżeli ktoś chciał uzyskać coś poważnego w polityce, musiał mieć zaczepienie w co najmniej jednym z tych ośrodków. My mogliśmy rozpocząć działalność, bo zastępcą Lecha Wałęsy w Solidarności, potężną postacią faktycznie kierującą związkiem był mój brat. Bez tego nie zostałbym naczelnym „Tygodnika Solidarność” – mówił Jarosław Kaczyński, podczas spotkania promującego książkę.

Dodał też, że to on – wbrew bratu – forsował kandydaturę Lecha Wałęsy na prezydenta. Lech miał być przeciwny, argumentując iż „jest on nie do opanowania”.

Bardzo ciekawy jest fragment poświęcony uwłaszczaniu się partii politycznych na prywatyzowanych pośpiesznie mediach. Zresztą jak przytomnie zauważa Kaczyński w mediach pracowały wówczas, w znacznej większości, sługusy poprzedniego reżymu, pozytywnie zwerfikowane w stanie wojennym. I to oni głównie się uwłaszczali na tytułach.

„Zadzwonił do mnie Aleksander Hall i poprosił o rozmowę. Zaproponował następujący układ: my — dokładnie nie precyzował, o kogo chodzi, ale rozumiałem, że ma na myśli środowisko, któremu patronował Tadeusz Mazowiecki — bierzemy „Życie Warszawy”, a wy — „Express Wieczorny”.

Nie musiałem się długo zastanawiać, było jasne, że chodzi o to, byśmy nie oprotestowali przejęcia „ŻW”, a oferta była kusząca. Cała operacja miała się odbyć w ramach procesu likwidacji Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa”.

Piekielnie wstyd mi się dzisiaj do tego przyznać, ale sądziłem, że przydziały — także dla innych środowisk — mają być darmowe. Przyjąłem z radością propozycję, ale gdy nieco później — bo Hall nic o tym nie wspominał — dowiedziałem się, że chodzi o sumę szesnastu miliardów złotych, pomyślałem, że to żart.

Nie mieliśmy nawet szesnastu milionów. Nie mieliśmy nic. Moi koledzy okazali się jednak dużo sprawniejsi ode mnie. Zaczęli różne zabiegi. Szukali i znaleźli rozwiązanie w krakowskim Banku Kredytowym na zasadzie: oni biorą na wiele lat atrakcyjny lokal w budynku „Expressu Wieczornego” i płacą za wynajem z góry. Krótko mówiąc, zdobyliśmy pieniądze i nie był to kredyt” – relacjonował Kaczyński.

Narzekał też, że z zespołu redakcyjnego „EW” wyprowadzono część personelu, stałe rubryki i felietony, do założonego szybko „Super Expressu”.

Ciekawsze są jednak jego uwagi na temat późniejszej roli mediów.

„Redaktorem naczelnym został Krzysztof Czabański, który musiał natychmiast zmienić „Express” z popołudniówki na gazetę ukazującą się rano jak „Super Express” i nawet nieźle mu szło. Krzysztof, przy całej mojej sympatii, to jednak dziennikarz. Ogłosił się niezależnym i suwerennym, do czego miał zresztą większe prawo niż ci, którzy uczynili to po nim, bo rzeczywiście przyczynił się bardzo do załatwienia sytuacji finansowej, podczas gdy ja akurat w tej sprawie nic nie zrobiłem. (…) Wszystko było w porządku, ale przyszły wybory, oczekiwaliśmy pomocy „Expressu”, a tej nie było. Inne pisma z „Gazetą Wybor­czą” na czele, mówiąc wstrzemięźliwie, nie były neutralne, zresztą związki Unii Demokratycznej z „Gazetą” były wtedy wręcz naoczne. (…) Ponie­waż Krzysztof był bardzo uparty, nie mieliśmy wyjścia. Zastąpił go Andrzej Urbański i stanął na wysokości zadania. Powołał „Express Wyborczy” i pewnie temu w dużej mierze zawdzięczamy nasz dobry wynik w Warszawie i wokół Warszawy. Było to jakieś 15-16%, czyli prawie dwa razy więcej niż w reszcie kraju.

Ten sam mechanizm został później zastosowany, już przez następcę PC, PiS przy kolonizowaniu „Rzeczpospolitej”. Także dziś w obozie rządzącym na poważnie rozważa się nakłonienie Grzegorza Hajdarowicza do odsprzedania „Rzeczpospolitej”, bo władza chce mieć, oprócz elektronicznych mediów publicznych „własną”, poważną, gazetę codzienną.

Właśnie takie małe, drobne, uwagi stanowią o tym, że każdy czynny polityk i dziennikarz powinni przeczytać tą książkę.

Trudno wyjaśnić czemu Kaczyński napisał książkę, która jest tylko dla bardzo zaangażowanych w politykę.

Być może Jarosław Kaczyński, pisząc polityczne wspomnienia chciał zarobić na spłatę długów, które zaciągnął na leczenie mamy, ale chcąc, nie chcąc dał dużo informacji, pozwalającej przeciwnikom politycznym lepiej zrozumieć jego taktykę.

Za równo tą, która dała mu największe polityczne zwycięstwo po 1989 r., jak i te, które prowadziły go do porażek.

Jan Piński

Autor jest redaktorem naczelnym Wieści24.pl.