Teoretyczne państwo PiS

Słynna fraza Bartłomieja Sienkiewicza (ministra spraw wewnętrznych w rządzie Beaty Szydło) o „państwie teoretycznym” nabrała nowego znaczenia. Sąd Najwyższy orzekł, że prezydent Andrzej Duda nie miał prawa ułaskawić Mariusza Kamińskiego, gdyż ten nie był skazany wyrokiem prawomocnym. Tymczasem prezydent za nic ma orzeczenie Sądu Najwyższego. Jego rzecznik skwitował decyzję sądu piarowskim sloganem, że Polacy potrzebują „demokracji nie sędziokracji”. Na naszych oczach państwo polskie przestaje funkcjonować. Staje się rzeczywiście teoretyczne.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


 

W pisowskim państwie teoretycznym Sąd Najwyższy przestał być naczelnym organem władzy sądowniczej w Polsce. Nie jest już naczelną instancją odwoławczą. Jego kompetencje już dawno przejął… Jarosław Kaczyński. Dla wszystkich jest bowiem jasne, że jeśli Prezes uznał, że Kamińskiego można ułaskawić, to znaczy, że prezydent miał prawo to uczynić. Sąd Najwyższy może sobie orzekać, a i tak wiadomo, że to Prezes ma w Polsce moc rozstrzygania zagadnień prawnych. Nie oszukujmy się, jest to przecież o wiele praktyczniejsze. Sąd Najwyższy przy rozpatrywaniu skarg kasacyjnych, które budzą poważne wątpliwości, przekazuje je do rozpatrzenia w powiększonym składzie. To zwykle wymaga czasu, namysłu, zagłębiania się w przepisy. To nie może się przecież podobać „Polkom i Polakom”. Jarosław Kaczyński nie musi zbierać się w powiększonym składzie i marnować czasu na żmudne studiowanie przepisów. On rozstrzyga wszelkie wątpliwości we własnym sumieniu i wydaje niezwłocznie wyrok. Prezydent Duda może zawsze odwołać się do tej najwyższej instancji i jeśli zostanie wpuszczony do gabinetu Prezesa, osobiście usłyszy orzeczenie. Cała procedura odbywa się szybko, sprawnie i bez zbędnego gderania. To wszystko ma oczywiście również ideologiczne uzasadnienie: to suweren ma rację, a nie „kilku kolesi w togach”, a uosobieniem suwerena jest przecież Prezes. Jasne?

 

Mówiąc jednak poważnie, polskie instytucje przestają działać. Państwo powoli wykoleja się z własnych torów. Jeśli nawet orzeczenia Sądu Najwyższego nie są już respektowane i bez mrugnięcia okiem podważa je rzecznik prezydenta RP, to mamy do czynienia z sytuacją niezwykle niebezpieczną. Poza prawem istnieje bowiem tylko naga siła. I właśnie siła zaczyna decydować o kierunku, w którym zmierza Polska. Jak w Królestwie Kongresowym, konstytucja leży na stole, a pod stołem schowany jest bat. Instytucje państwa co prawda działają, ale tylko w teorii. W praktyce głos decydujący należy do osoby, która postawiła się ponad prawem i ponad instytucjami. Osoby, która dodatkowo przed nikim nie odpowiada. Cała nadzieja w tym, że nie odpowiada tylko teoretycznie.