
Od nowego roku Polacy będą mogli skorzystać z nowej taryfy dla budynków ogrzewanych energią elektryczną. Miało to zachęcić do rezygnacji z kopciuchów i korzystania z czystszych źródeł ciepła. Premier Mateusz Morawiecki obiecał tym, którzy się na to zdecydują, nawet 25 proc. oszczędność. Kłopot w tym, że – w porównaniu do dostępnych już taryf – rządowe rozwiązanie okazuje się znacznie droższe – donosi portal money.pl.
Nowa taryfa ma być ważnym elementem walki ze smogiem, który – zwłaszcza zimą – dusi polskie miasta. Jak wyliczyło ministerstwo energetyki, a premier Mateusz Morawiecki potwierdził podczas wtorkowej konferencji prasowej, zmiany w taryfie mają pozwolić na obniżenie rachunków za ogrzewanie o 20 – 25 proc. w porównaniu do standardowej taryfy elektrycznej, tzw. G11.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Organizacje barażowe i specjaliści w tym temacie doceniają kierunek zmian, ale jak udowadniają, w praktyce, rządowe rozwiązanie nie jest tak korzystne, jak się je przedstawia. Swoją ekspertyzę przedstawili w trakcie konsultacji społecznych.
W pierwotnych zapowiedziach Ministerstwa Energii dotyczących nowej taryfy występowało 10 godzin taniej energii elektrycznej na dobę, z zapowiadaną redukcją kosztów o minimum 50 proc. W przedstawionej 19 grudnia 2017 r. propozycji mowa jest już tylko o 7-godzinnej taniej energii w nocy i o redukcji kosztów energii i przesyłu do 40 proc.
Czy premier nie umie liczyć?
Źródło: Money.pl