Dziennikarze ujawniają, że członek Straży Marszałkowskiej, a więc uzbrojonej formacji chroniącej Sejm, który groził śmiercią posłance Katarzynie Lubnauer, od dwóch lat leczył się psychicznie. W związku z tym powstaje pytanie co robiły w tym czasie służby i dlaczego nie wykryły, że w sercu Sejmu może znajdować się szaleniec?
Sprawa gróźb wobec Katarzyny Lubnauer stawia w bardzo złym świetle rządy PiS. Marszałek Marek Kuchciński, usunięty ze stanowiska po wybuchu afery lotniczej, nie sprawował najwyraźniej właściwego nadzoru nad Strażą Marszałkowską. Co więcej, dał strażnikom większe uprawnienia i broń, która pojawiła się na sali sejmowej.
Za tym ruchem powinny iść odpowiednie procedury kontrolne i weryfikacja, czy ludzie, którym daje broń, są psychicznie zdrowi. Okazało się jednak, że nie. Chory psychicznie strażnik mógł teoretycznie wystrzelać pół Sejmu.
Powstaje też pytanie o działanie służb chroniących państwo – czemu nie wykryły w porę zagrożenia. Czy dlatego, że sprawa dotyczyła posła opozycji czy może dlatego, że w ogóle nie wiedziały o problemie?
źródło: Twitter
Słyszę w „Faktach”, że Strażnik Marszałkowski, który groził @KLubnauer śmiercią od 2 lat leczył się psychiatrycznie. 2 lata na lekach i z dostępem do broni? Serio? A służby to, gdzie wtedy były? 😳
— Beata__Ka (@Beata__Ka) November 4, 2019