Naćpany p.o. prezesa SN chodził w piżamie po Warszawie. Wyszedł nad ranem z mieszkania partnera

Szokujące zachowanie

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Nominowany przez PiS p.o. prezesa Sądu Najwyższego naćpał się grzybkami halucynogennymi i ruszył w piżamie o 3 nad ranem przez Warszawę. Jakby tego było mało wyszedł z mieszkania… swojego partnera.

Sprawę sprzed kilku lat opisała „Gazeta Wyborcza”.

Prof. Andrzej Rzepliński: – Przebieg tego zdarzenia poznałem z relacji ówczesnego komendanta straży trybunalskiej. Powiedział mi, że o 4.30 ktoś zadzwonił. Pod bramą stał mężczyzna, w którym komendant rozpoznał pana Zaradkiewicza. Był ubrany w piżamę, a kontakt z nim był utrudniony. Strażnik zapytał, jak może mu pomóc, Zaradkiewicz powiedział, że się źle czuje. Strażnik wezwał pogotowie, które zabrało pana Zaradkiewicza do pobliskiego Szpitala Czerniakowskiego. Zaniepokoiła mnie ta sytuacja, chciałem jakoś pomóc. Poprosiłem do siebie prawnika, który przyjaźnił się z panem Zaradkiewiczem, i z tego, co wiem, mieszkali razem. Powiedział mi, że Zaradkiewicz zatruł się grzybami halucynogennymi, o których nie wiedział, że tak zadziałają. Z domu po drugiej stronie Wisły wyszedł około trzeciej w nocy i pieszo doszedł do Trybunału. Pytałem, czy mam go odwiedzić w szpitalu, ale nie chciał, powiedział, że ma opiekę matki. Gdy po kilku dniach wrócił do pracy, spodziewałem się, że przyjdzie do mnie wyjaśnić tę sytuację, ale nie przyszedł. Spotkaliśmy się w końcu na korytarzu. Zapytałem, jak się czuje, odpowiedział, że świetnie. Niczego nie tłumaczył. „Incydent piżamowy” jest znany w środowisku stołecznych prawników.

Oprócz prof. Rzeplińskiego rozmawialiśmy o tym z kilkoma innymi osobami. Mówiły nam, że dziwne zachowanie Zaradkiewicza wynikało z załamania po kłótni z partnerem. – Po tej historii Zaradkiewicz się zmienił. W relacjach wewnątrz Trybunału stał się skryty i zamknięty. Wiedział, że my wiemy, a to nie tworzyło dobrej atmosfery – mówi była urzędniczka TK.

Źródło: Gazeta Wyborcza