Afera respiratorowa się rozwija: W Albanii nie ma krematorium, w służbach PiS panika

Prokuratura pisowska ma bardzo poważny problem. Plan był prosty i piękny: na podstawie doniesień prasowych o śmierci Andrzeja Izdebskiego miano umorzyć śledztwo w aferze respiratorowej. Zamieszani są w nią, jak pamiętamy, Mateusz Morawiecki i Janusz Cieszyński oraz służby specjalne PiS.

O co chodziło w całym przekręcie? Zakup respiratorów, wielokrotnie przepłaconych, miał być sposobem na sfinansowanie budżetu służb specjalnych. Kto wpadł na ten pomysł jeszcze nie wiadomo, ale zgodził się na to Mateusz Morawiecki, na co jest dowód w postaci jego osobistego potwierdzenia zakupu.

Reklamy


Chcesz czytać  więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Z ofertą zakupu respiratorów zgłosił się do Ministerstwa Zdrowia handlarz bronią, “Andrzej Izdebski” (tożsamość najprawdopodobniej fałszywa, współpracownik służb ze sfingowanymi danymi). Cały deal był dogadany na poziomie rządu, więc minister ochoczo zlecił zakup. Tyle, że dalej zaczęły się same problemy.

Okazało się jednak, że pisowskie służby specjalne nie potrafiły przeprowadzić całej transakcji: respiratory najpierw nie przyjechały, potem okazały się wadliwe i nie nadają się do niczego. Prawdziwe były jedynie pieniądze, które popłynęły do handlarza bronią a dalej nie wiadomo gdzie. Nieudolność pisowskich służb (celowa lub niezamierzona) jest oczywista.

Problem dla PiS zaczął się w momencie, gdy sprawę ujawnili posłowie PO. Zaalarmowani zresztą przez uczciwych urzędników z ministerstwa, zrozpaczonych że na zdrowiu ludzi robi się takie wały. Posłowie zażądali wglądu do dokumentacji i dalej cała narracja PiS się posypała.

Ostatecznie w służbach uradzono – zapewne znowu za zgodą i wiedzą premiera – że “Andrzej Idebski” umrze. Nie naprawdę, bo taki człowiek nie istniał, ale wirtualnie. Najlepiej w jakimś odległym kraju. Czekano tylko na odpowiedni moment. Gdy w Tiranie zmarła osoba w podobnym wieku i o podobnych inicjałach, pisowskie służby przystąpiły do operacji. O śmierci “Izdebskiego” poinformował publicznie korespondent TVP, Cezary Gmyz. Skąd miał wiedzę? To wymaga wyjaśnienia. Podejrzane jest jednak to, że wcześniej Gmyz był zamieszany w inne pisowskie narracje, np. z trotylem.

Kaczyński wystawił całej ekipie “świadectwo moralności” gdy był wicepremierem i to go czyni współwinnym.  Ciekawe kto go namówił do takiego działania – zwykle starał trzymać się z daleka od tak jawnych rozgrywek służb.

Prokuratura ochoczo podjęła rękawice i chciała już uznać, że Izdebski faktycznie nie żyje. W mediach puszczono plotkę, że był pogrzeb i rodzina Izdebskiego pochowała. Nie ma jednak ani cmentarza, ani nekrologu ani nawet grobu – a nawet jeśli by był, to w środku będzie kto? Nie wiadomo, bo informowano równocześnie o kremacji zwłok – tyle, że w Albanii kremacji się nie prowadzi. Nie ma tam krematoriów.

Obecnie w służbach PiS jak i u Morawieckiego panuje stan, który można określić jako skrajna panika. Wszystko się posypało. W Morawieckiego uderzył nawet propagandowy portal PiS, TVP.info. Piłka jest w grze a służby próbują dezinformować opinię publiczną. Nowe wrzutki czekają.

A “Andrzej Izdebski”? Ma się świetnie – prawdopodobnie aktualnie przebywa pod zupełnie innym nazwiskiem w Meksyku i śmieje się z Morawieckiego. On swoje zarobił, jego koledzy też.