Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych nie traci dobrego humoru. Chociaż jego rola w przygotowaniu łże-wyborów, które miały się odbyć 10 maja jest powszechnie krytykowana, minister nie traci dobrego humoru.
– Tak czy inaczej stałem się symbolem działań mających doprowadzić do tego, by mimo epidemii wybory odbyły się w terminie konstytucyjnym. Więc w związku z tym trzeba było mnie wściekle zaatakować, a przy okazji zohydzić cały proces wyborczy i przedstawić go jako niemożliwy do przeprowadzenia. Choć moim największym przewinieniem był fakt, że skutecznie doprowadziłem do tego, że wybory mogłyby się odbyć, gdyby nie ich blokada polityczna w Senacie – mówił wicepremier.
– Atak na wybory, na ustawę o ich kształcie, miał taki sens, że chodziło o to, by przekonać większość społeczeństwa, iż wybory nie mogą się odbyć. W ogniu tego ataku ostrze wymierzono we mnie, czyli tego, który w ustawie został określony jako osoba odpowiedzialna za nadzorowanie Poczty Polskiej. Choć wbrew twierdzeniom opozycji, która nazywała te wybory wyborami Sasina, nie było tak, że to ja miałem je przeprowadzić – mówił Sasin, na wszelki wypadek odżegnując się od odpowiedzialności.